Homilia Delegata KEP na 12. Modlitwie za Zranionych



HOMILIA NA MSZY ŚWIĘTEJ SPRAWOWANEJ W INTENCJI OSÓB ZRANIONYCH W KOŚCIELE

XXX Niedziela Zwykła Rok C

Sanktuarium Świętego Jana Pawła II w Krakowie

23 października 2022

 

Siostry i Bracia w Chrystusie Panu,

 

  1. Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić. I my przybyliśmy dziś, tego niedzielnego wieczoru, do tej świątyni, do tutejszego sanktuarium świętego Jana Pawła II, aby się modlić. Słuchając opowiedzianej nam przez Jezusa przypowieści o faryzeuszu i celniku odkrywamy, że Pan dzieli się także z nami sednem tego, o co się oni modlą i jak się modlą. Papież Franciszek zauważył kiedyś, że właśnie w ten sposób Słowo Boże i nam pomaga dzisiaj w pewien sposób modlić się właśnie za pośrednictwem tych dwóch postaci. Słowo Boże tej niedzieli pozwala nam bowiem zobaczyć nie tylko samą istotę modlitwy, odkryć to, co zawsze powinno być jej sercem, do czego ona powinna zmierzać i co nieść ze sobą, ale ukazuje – jak to trafnie wskazał kiedyś w jednej ze swych homilii papież senior Benedykt XVI – że w tym „co” i „jak” modlitwy tych dwóch wskazanych nam przez Jezusa ludzi można zarazem dostrzec ich życiową decyzję, formę ich człowieczeństwa, wybór, którego dokonali. Mówiąc nieco trywialnie można by z pewnością powiedzieć choćby jeszcze i tak: powiedz mi, jak i o co się modlisz, a powiem ci, kim jesteś. To bowiem jak i o co się modlimy odsłania przecież w istocie to, co ze sobą przynosimy na modlitwę, co dla nas jest w życiu ważne, jak patrzymy na siebie i na drugich, co i kto nie jest i nie może być nam obojętny, co nas dotyka i zarazem porusza, co powoduje, co sprawia, że i my przychodzimy, aby się modlić. Nasza odpowiedź na zaproszenie do modlitwy za zranionych w Kościele, która rozbrzmiewa w Krakowie od ponad trzech lat, objawia więc przede wszystkim to, co dotyczy nas samych, naszego zrozumienia i przyjęcia najpierw tej prawdy, jak wielką potwornością i krzywdą, jak wielkim bólem i jak głęboką raną jest skrzywdzenie małoletnich i bezbronnych dorosłych w Kościele. Zapraszając tutaj do modlitwy za zranionych w Kościele rzeczywiście wciąż od nowa i wytrwale dajecie świadectwo przekonaniu, że pokorna i płynąca z serca wspólna modlitwa za skrzywdzonych, często niezrozumianych w swoim bólu, wyrasta z sedna naszej wiary w Jezusa Chrystusa. Bóg bowiem – jak usłyszeliśmy przypomniane nam dziś z taką mocą w pierwszym czytaniu z Księgi Mądrości Syrachajest nie tylko sędzią, który nie ma względu na osoby, ale w swej łaskawości i w swoim miłosierdziu wysłucha prośby pokrzywdzonego i nie zlekceważy jego błagania, kiedy się skarży. I nas też wysłucha, może nas wysłuchać, gdy – jak niestrudzenie przypomina papież Franciszek – jeszcze lepiej pojmiemy, że Kościół jest powołany do tego, by był miejscem litości i współczucia, zwłaszcza dla tych, którzy zaznali cierpienia. Dla nas wszystkich bowiem – jak pisał m.in. w swym liście do Papieskiej Komisji ds. Ochrony Małoletnich – Kościół wciąż jest szpitalem polowym, który nam towarzyszy w naszej duchowej drodze. Jest miejscem, gdzie możemy usiąść z innymi, posłuchać ich i dzielić z nimi nasze walki i naszą wiarę w dobrą nowinę Jezusa Chrystusa.
  2. Moi Drodzy! Wpatrując się w modlitwę faryzeusza i celnika warto zobaczyć, jak różne było spojrzenie każdego z nich. Pierwszy skupił się na samym sobie, a raczej na swoich własnych zasługach i osiągnięciach. Nie chciał wyjść poza swoje bezpieczne Papież Franciszek stwierdził kiedyś dość prowokacyjnie, że taki człowiek, nawet jeśli idzie jeszcze do świątyni Boga, to jednak praktykuje tutaj już jakąś inną religię – religię swego własnego „ja”. Tak bowiem skupiony jest na samym sobie i tak zapatrzony w siebie, że nie tylko zapomina o Bogu, który wydaje się być daleki i do niczego mu już nie potrzebny, ale też o swoim bliźnim – gardzi nim, to znaczy nie ceni go, nie ma on dla niego wartości. Łukasz Ewangelista używa tutaj wprost greckiego słowa loipoi, a więc wskazuje na to, co odpadło, co pozostało z całości, na jakąś małą resztkę oderwaną od większej całości. Ten drugi, ten celnik, ten człowiek, to dla faryzeusza tylko więc jakaś resztka, to ktoś odrzucony, wyrzutek, to jakaś pozostałość, jakiś ułamek ze zdrowej całości, jakiś mały fragment, a więc w istocie to przecież ktoś taki, komu nie powinno się poświęcać przecież zbytniej uwagi i od którego może trzymać się najlepiej z daleka. Faryzeusz z dzisiejszej Ewangelii nie jest ani przestępcą ani skrzywdzonym. Jest jednak takim człowiekiem, który zamknięty sam w sobie, przekonany o własnej doskonałości i czystości, a może nawet pewny, że tak właśnie trzeba żyć jako pobożny i religijny człowiek, nie widzi i nie potrzebuje już innych i czuje się uprawniony do patrzenia na wszystkich z góry. Wydaje się jednak, że w takiej postawie tak łatwo przychodzi wyprzeć prawdziwy problem, stwierdzić, że jeśli jest, to jest to przecież tylko statystyczny margines, że nam się to nie przydarza, że to, gdzieś tam, z boku, na krawędzi życia. Nie widzieć i nie chcieć widzieć. I tak zapatrzeni w siebie, przekonani o własnej doskonałości idziemy swoją własną drogą. Czy jednak nie przerażająco zabrzmią wówczas może inne słowa wypowiedziane kiedyś przez Jezusa: wielu powie mi w owym dniu: Panie, Panie, czy nie prorokowaliśmy mocą Twego imienia i nie wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twego imienia, i nie czyniliśmy wielu cudów mocą Twego imienia? Wtedy oświadczę im: nigdy was nie znałem, Odejdźcie ode mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości!

Kochani Moi! W spojrzeniu celnika nie powinna skupiać naszej uwagi zwieszona głowa i skwaszona mina. To, że trzymał się w świątyni – jak mówi Ewangelia – z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, odsłania nade wszystko głęboką prawdę jego wnętrza. Widzi siebie w swojej grzesznej prawdzie, bije się w piersi. Nie ma tu mowy o jakiejś skrusze zbudowanej z pozorów, z udawania czy sprytnego szukania zręcznych wymówek. Nie ma żadnego samousprawiedliwienia, nie ma przerzucania odpowiedzialności na innych. Nie ma niejasności czy kłamstwa. Widać szczerość człowieka, który pragnie zmierzyć się z problemem, z swym grzechem, a który taką właśnie postawą wyznaje z nadzieją, że – jak napisał do Tymoteusza Apostoł Paweł – to Pan mnie wybawi od wszelkiego złego czynu i ocali mnie, przyjmując do swego królestwa niebieskiego. Ten człowiek – jak powiem papież Franciszek – stawia przed Bogiem swoje serce a nie pozory. Tylko szczera relacja z Bogiem oczyszcza. Tylko taka modlitwa, która pozwala, aby Bóg spojrzał do naszego wnętrza, bez udawania bez wymówek, bez usprawiedliwień rodzi prawdziwie życia. Autentyczna modlitwa nie jest i nie może być wtedy nigdy jakimś rodzajem wykrętnego samousprawiedliwienia przed Bogiem, ale – jak wskazuje nam encyklika Spe salvi mówiąc o modlitwie jako miejscu uczenia się nadziei jest zawsze procesem oczyszczenia wewnętrznego, które czyni nas otwartymi na Boga i przez to właśnie otwartymi na ludzi. Modlitwa przecież nie jest żadnym rodzajem ubezpieczenia na życie, ale szansą na przemianę życia. Modlitwa za zranionych w Kościele jest więc również szansą na przemianę życia Kościoła. Owszem, uczy nosić cierpienie naszych sióstr i barci, a przez to wybija ona nas z pokusy chowania się w jakimś kącie prywatnego szczęścia i prawdziwie otwiera oczy i serca wobec tych, którzy oczekują naszego wsparcia i troski. Jeśli bowiem jest Bóg i my nie musimy uciekać się do jakiś słownych forteli czy wykrętnych usprawiedliwień. Jeśli nie ma Boga – jak wskazywał we wspomnianej encyklice papież Benedykt – być może muszę uciekać się do takiego zafałszowania, bo nie ma nikogo, kto mógłby mi przebaczyć, nikogo, kto byłby prawdziwą miarą. Chodzi bowiem ostatecznie o to, aby nasze pełne wstydu i bólu spojrzenia, aby one dały się spotkać spojrzeniu Pana, który przemienia nasze serca, a tym samym nasze życie, życie nas samych i życie Kościoła. Papież Franciszek nazwał to kiedyś krzykiem nadziei Kościoła i tłumaczył, że ten krzyk, krzyk biednych i skrzywdzonych jest właśnie krzykiem nadziei Kościoła. Tylko utożsamiając się z ich wołaniem – mówił – także nasza modlitwa – jesteśmy tego pewni – przeniknie obłoki. Amen.